Ostar ’24 – regaty przez Atlantyk z pokładu Blue Horizon – część 11
Pożegnanie mgły i spisek amerykańskich meteorologów.
Sześć dób żeglugi we mgle. Wiedziałem o tym, że będę musiał przebić się przez najbardziej zamglony rejon na ziemi, ale już mi się przejadło. Widoczność w najlepszych momentach na poziomie 100 metrów i wszechobecna wilgoć. Szczęśliwie wczoraj nad ranem pożegnałem się bez żalu z mgłą i z wielką radością i szeroko rozłożonymi ramionami przywitałem się ze słońcem. Uczucie z tych znanych nam z przedwiośnia. Wraca siła, energia i chęć.
Prognoza pogody jak puzzle z różnych kompletów. Kombinuję, układam i nic sensownego mi nie wychodzi. W zasięgu kilkudziesięciu mil pojawia się wyspa Sable. Już na początku rejsu myślałem o tej wyspie. Znaczy z której strony będę ją mijał. Mam jakiś sentyment do tej wyspy, bo pojawia się ona w książce Krzysztofa Baranowskiego, który opisał swój start w Ostarze w 1972 roku. Oczywiście mam tę książkę ze sobą i drugi raz, tu i teraz ją przerobiłem. Bardzo chciałem ją zobaczyć. Podgląd w internecie wygląda jak węższy fragment Półwyspu Helskiego. Tyle że bez drzew, torów kolejowych i wąskiej drogi. Kierunek wiatru i korzystny prąd pozwala mi się zbliżyć się do wyspy na odległość 5 mil. Widoczność bardzo dobra, odległość stosunkowo niewielka i nic. Nawet przez lornetkę. Czuję się trochę zawiedziony, ale wiem, że ona tam jest. W swoich myślach odlatuję i wyobrażam sobie, że wszyscy lub prawie wszyscy, którzy przez te lata startowali w tych regatach, musieli się z Sable spotkać.
Kolejna doba próbuje podciąć mi skrzydła. Najgorszy wynik żeglugi dobowej. Niecałe 75 mil w ciągu 24h. F a t a l n i e. Dziury wiatrowe pojawiają się jak plamy oleju na wodzie. Każda z możliwych kombinacji taktycznych, prędzej, czy później wpuszcza mnie w taki obszar. Słabe, ale jednak pocieszenie w tym, że dotyczy to wszystkich uczestników tych regat.
Siedząc nad kolejną mapą pogodową, dostaję wiadomość, że David Southwell na swoim pięknym i szybkim Alchemy minął właśnie metę. Po tym, co widziałem tuż po starcie, nie jest to dla mnie wielkie zaskoczenie. Tym bardziej, że David to doświadczony w jednoosobowej żegludze żeglarz. Wracam do prognozy pogody i w mojej głowi rodzi się spiskowa teoria. W momencie gdy Alchemy przecina linię mety, na akwenie regat gaśnie, a może wyłączają wiatr. David Amerykanin. Akwen już prawie amerykański. Przypadek?
Ci amerykańscy meterolodzy mają rozmach i możliwości.
Mam na ploterze wyznaczony punkt na południe od wyspy Nantucket, którą muszę ominąć prawą burtą. Nawigacja pokazuje mi najkrótsza drogą już niecałe 400 mil. Jednym z moich celów jest dotarcie do mety jeszcze w maju. Jeszcze jest szansa. Tym bardziej, że niebieskie, bezwietrzne plamy w prognozie pogody powoli zanikają. Czeka mnie jeszcze dobowa przeprawa z silnym południowym wiatrem. Damy radę i później będzie już ostatnia prosta.
Mam taką nadzieję.
jch