Wspomnienia

Ostar ’24 – regaty przez Atlantyk z pokładu Blue Horizon – część 3

Niecała doba do startu. Co tu jeszcze trzeba ogarnąć i generalnie jak się czuje załoga?

Ostatnia faza przygotowań do regat miała miejsce w pięknym, bardzo pływowym, francuskim Saint-Malo. Port nie jest przypadkowy. Jest to jedyne znane mi miejsce na świecie, gdzie na 1 km kwadratowy przypada więcej sklepów żeglarskich, niż spożywczych. Znaczy w promieniu 20 minutowego spaceru od mariny był jeden spożywczak i 4 sklepy żeglarskie. A by nie było wątpliwości – mi to całkiem pasuje.
A pro po zakupów – to, o której godzinie idzie się na zakupy lub do pralni decyduje księżyc ze słońcem na spółkę. Powrót z siatkami lub pełnym plecakiem zakupów do mariny w momencie niskiej wody wiąże się z dużym ryzykiem dynamicznego zjazdu po stromym trapie, który bardziej staje się w tym momencie drabiną. Zatem zanim wybierałem się na zakupy, sprawdzałem kiedy jest wysoka lub niska woda (przypływ lub odpływ). W Saint-Malo występuje największa różnica między niską, a wysoką wodą w Europie kontynentalnej. W tych dniach różnica była na poziomie 9 metrów.
Ostatnie naprawy, przeróbki i montaż najnowszych gadżetów. Rodzinne, silne wsparcie w ogarnianiu tego chaosu – bezcenne – dziękuję!
Od niedzieli, tydzień przed startem, zostałem już sam z Blue Horizon. No nie do końca byliśmy sami. Była jeszcze lista spraw do zrobienia. Lista okazała się całkiem żywa i zamiast się kurczyć, przybierała na gabarytach niczym mój przyszły wnuk, który podobno zaczyna wysyłać pierwsze sygnały, że robi mu się u Mamy w brzuchu już ciasno.
Miałem wypłynąć z Saint-Malo w poniedziałek, ale jakoś mi tam odpowiadało i zrobiłem to w ostatnim możliwym terminie. Po nocnym przelocie w poprzek Kanału Angielskiego stanąłem na kotwicy pod Plymouth na kilka godzin. Piękna, cicha zatoka pozwoliła na inspekcję części podwodnej jachtu. Niestety życie sią tam całkiem dobrze rozwinęło. Trochę tego usunąłem, ale niestety spora część popłynie ze mną na Atlantyk. Zanim wcisnąłem się piankę super-size i wskoczyłem do wody wywiesiłem flagę Q. Ta flaga nie ostrzega innych o tym, że zaraz zrobię tsunami skacząc do wody, ale mówiąc w skrócie, że informuje służby graniczne, że jestem gotowy do odprawy. Tak, tak, jest coś takiego jak odprawa graniczna i wcale nie daleko od nas. Jak tylko żółta flaga wjechała na maszt, nie wiadomo skąd pojawiły się koło jachtu dwa skutery. Nie były to wersje plażowe, bo zarówno maszyny jak i sternicy byli cali na czarno i miny nie wskazywały na to, że są na urlopie. Szybko wypatrzyli moją żółtą flagę Q i pojawili się na odprawę. No cóż, nie pierwszy raz przerabiam takie procedury na jachcie, ale pierwszy raz robiłem to będąc w piance do nurkowania. Czułem się trochę niezręcznie, ale po chwili uświadomiłem sobie, że siedzimy w trójkę w kokpicie i wszyscy jesteśmy podobnie ubrani. Odpowiedni strój do okoliczności, to bardzo ważna sprawa. Niezręczności zatem dłużej nie było. O procedurze granicznej, którą trzeba przejść nie będę się teraz rozpisywał, bo to trąci trochę Monty Pythonem. Temat na oddzielny post.
Pod wieczór spłynąłem do mariny regat. Dobrze, że z pomostu wypatrzył mnie Victor Dvornikowski, Tomek Ładyko z kolegą. Pomogli mi przycumować w bardzo ciasnym miejscu. Gospodarze klubu w całkiem poważnej liczbie byli na miejscu, ale mieli bardziej towarzyskie obowiązki w okolicach klubowego baru. Ja ich w pełni rozumiem i za klasykiem – ja to nawet szanuję.
Sobota, to ostatnie zakupy, reszta formalności i miła niespodzianka, czyli odwiedziny znajomych mieszkających w UK. Później jeszcze grill u Victora Dvornikowskiego. Bardzo miło, sympatycznie, ale niestety nie mogłem skonsumować w przenośni i dosłownie tego zaproszenia, bo ta nieszczęsna lista spraw “to do”, niczym mały berbeć ciągnęła mnie cały czasy za nogawkę mówiąc – ile jeszcze? no choć już, jeszcze jest kilka pozycji do zrobienia. Czasu nie rozciągnę, choć jedną godzinę mam w gratisie.
Jedno z najczęstszych pytań, jakie słyszę w ostatnich dniach, to: jak się czuję? W tym momencie jedynie słuszne. Pytanie jest proste, ale odpowiedź już nie. To zależy. Momentami wypływam już myślami za falochron w Plymouth i kombinuję, czy zmienić foka, czy zostawić tego, który jest. Za chwilę przypominam sobie, że wciąż mam trochę tych niefizycznych, ale jednak trzymających mnie z lądem lin i cumeczek, spraw i spraweczek lądowych. Takie stuprocentowe odcięcie się od spraw codziennych nie jest jednak mi dane. Dobrze, że testy łączności satelitarnej wypadły pomyślnie. Daje to szansę na jakiś tam kontakt z lądem i poczucie, że nawet jak czegoś nie ogarnąłem lub zapomniałem, to w jakimś zakresie będę mógł zadziałać. Jest też szansa, że będę mógł się z wami na bieżąco dzielić informacjami i relacjami z pokładu i mesy Blue Horizon.
Start w niedzielę o godzinie 12 czasu lokalnego, czyli o godz. 13 czasu polskiego. Tracking już odpalony, zatem możecie śledzić pozycje wszystkich uczestników regat – link niżej.
Trzymajcie się mocno i do następnego postu!
ps. postaram się, aby kolejne posty były krótsze. Znaczy postaram się, ale nie zapewniam, bo jak mnie czasami coś weźmie, to pisać nie mogę skończyć.